W mojej głowie jest jakaś pustka. Staram się już nie włączać telewizora, nie myśleć, nie analizować, nie mielić w myślach, nie składać - rozkładać ze słów zasłyszanych, przeczytanych analiz, wygłoszonych opinii, wyszeptanego płaczu.. Stało się... Niestety... I nic tego nie zmieni. Czy poznamy winnych, czy kogoś osądzimy pośmiertnie, nawet jeśli wyciągniemy wnioski - nikt nie zmartwychwstanie, nie wstanie nagle z grobu.
Nie umiem już o tym myśleć, czytanie kupionych gazet zostawiam na potem. Nie umiem już żyć w tym dramacie, w czarno-białych kolorach. Boli i boleć nie przestanie. Nie umiem już myśleć o ludziach, z których zostały szczątki, z których zostały kawałki, części. O ludziach, którzy mieli marzenia, plany, dzieci, kredyty, otwarty notes na biurku, niedokończoną książkę, zarezerwowany bilet do kina i plany na wakacje. Nie umiem myśleć o nich wszystkich - tak samo o oficjelach państwowych, świeckich i duchowych, jak i o pilotach, stewardesach i funkcjonariuszach BORu...
W zadumie śledzę świat, nasze małe - wielkie kroki: w słońcu, deszczu, burzy. Nasze drobne - wielkie życiowe sprawy, bo jakoś żyć trzeba, bo świat się nie zatrzymał, nie stanął pokracznie, nie dał nam więcej czasu, trwa niezmiennie z wszystkimi ziemskimi sprawami, co rano trzeba wstać, umyć zęby, nastawić wodę na herbatę, zrobić dzieciom obiad, wyprawić ich do szkoły, poczytać bajkę na dobranoc.
Dostaliśmy niespodziewany wielki - mały reset, zbiorowy "delete" - który każdy przeżywa na swój osobisty sposób.